jest ryzyko jest zabawa

Trzecią z faworytek do triumfu według bukmachera, jakim jest Fuksiarz jest Huihui Lyu, na którą mamy wycenę na poziomie 5.30. Na czwartym miejscu w tym zestawieniu plasuje się Maria Andrejczyk z kursem 5.50, lecz opisywałem wyżej dlaczego nie ma większych szans. 127 views, 9 likes, 1 loves, 5 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Jest ryzyko jest zabawa -Adrenalina: 188K views, 990 likes, 289 loves, 62 comments, 4.5K shares, Facebook Watch Videos from W obronie prawdy historycznej: Niesamowicie MOCNE świadectwo Edwarda Mosberga. Jest Ryzyko Jest Zabawa. 18,032 likes. Jedni zbierają znaczki, drudzy chodzą do kina - a my lubimy jak nam skacze ADRENALINA! W razie przegranych rund trzeba się pogodzić z utratą postawionych stawek. To rozrywka przeznaczona dla graczy zgadzający się z zasadą: jest ryzyko, jest zabawa. Nie można w nich wygrać żadnych nagród pieniężnych. Wszystkie wygrane mają całkowicie wirtualny charakter. Są szansą na zdobycie prawdziwych pieniężnych wygranych. Wie Kann Ich Einen Mann Kennenlernen. Kim pan chciał zostać jako dziecko? Artur Zawisza: Wedle wypracowania szkolnego – kosmonautą... Autopromocja Specjalna oferta letnia Pełen dostęp do treści "Rzeczpospolitej" za 5,90 zł/miesiąc KUP TERAZ Nie kombatantem? (śmiech) Nie... A jest pan prezesem Związku Żołnierzy NSZ. Wiceprezesem. Pomyliły się panu NSZ z NZS? Do NZS nie należałem. Byłem bardziej na prawo. A na NSZ się pan załapał, proszę... W 1990 roku razem z przyjaciółmi zorganizowaliśmy w lubelskiej katedrze mszę dla żołnierzy NSZ, po której powstał ich związek. Dwadzieścia lat później to oni poprosili mnie o wejście do władz związku i przejęcie dziedzictwa. Naprawdę nie ma pan poczucia lekkiego obciachu? Wręcz przeciwnie – satysfakcji. Jest pan dwa lata starszy ode mnie. To tak, jakbym został wiceprzewodniczącym Światowego Związku Żołnierzy AK. Prezesem okręgu zamojskiego akowców jest poseł PiS Sławek Zawiślak. O matko, następny cudak. Proszę o takie rzeczy pytać nie mnie, tylko żołnierzy NSZ. W każdym razie pan żadnego poczucia niestosowności nie ma? Mnie do władz związku zaprosili żołnierze NSZ, dziś często 90-latki mające problem z wieloma czynnościami codziennymi. Traktuję to jako wyróżnienie, ale i pomoc im okazaną. A ja jako lans, ale zostawmy ten nierozstrzygalny spór. Co to jest Ruch Narodowy? Dziś jest siecią oddolnych i spontanicznych inicjatyw społecznych. Nie tworzymy jednolitej organizacji, do której można się zapisać. Owym ruchem narodowym z małych liter są wszyscy, którzy należą do Młodzieży Wszechpolskiej, ONR i wielu innych środowisk. A Narodowe Odrodzenie Polski? Trudno kolegów wykluczać, choć sami nie zgłaszają akcesu. I pan by NOP nie wykluczał? Hm, znam niektórych z nich, przyjmują specyficzną formułę wyrazu swych racji. Ostatnio poróżniła nas kwestia oceny wydarzeń na Bliskim Wschodzie. A nie skatowania przez nich squattersów we Wrocławiu? W tej sprawie pan milczał... My w tym czasie maszerowaliśmy w Marszu Niepodległości w Warszawie, a wydarzenia wrocławskie były do niego w kontrze i myślę, że to nie był przypadek. „Wydarzenia wrocławskie"?! Chodzi panu o katowanie przez „kolegów z NOP" squattersów? Chodzi mi o marsz, który zorganizowali. To zdumiewające, że pan się nie chce od tych bandytów po prostu odciąć. Nie jestem zwolennikiem najazdów na squaty. Sprawia to wrażenie walki ekstremizmów, a nie realnego zabiegania o interesy narodowe. Zostawmy stroje. Ich poglądy też są zgoła eleganckie? Odróżniam swoje poglądy narodowo-konserwatywne od narodowo-demokratycznych Młodzieży Wszechpolskiej i narodowo-radykalnych ONR. Będzie pan z Przemysławem Holocherem z ONR budował ruch narodowy? Przemek Holocher jest ojcem rodziny, jego żona i działaczka ONR Anna wychowuje troje dzieci, a są zaledwie ludźmi dwudziestoparoletnimi. No i? Budzą duży szacunek jako autentyczni działacze społeczni. Zwłaszcza takimi wypowiedziami Holochera jak ta, że antysemityzm ONR wygląda jak przed wojną. To część cytatu, bo dalej jest o tym, że antysemitami są ci, których za takich uważają Żydzi, co zupełnie zmienia jego wymowę. Ani trochę nie zmienia. Holocher się od antysemickiego dziedzictwa przedwojennego ONR nie odżegnuje, ale je lekceważy. On powtarzał za Stanisławem Michalkiewiczem pewien zgrabny bon mot. Oj tak, obaj są znani z gracji. Pytany o przemoc Holocher odpowiada z żalem, że „dziś nie można robić takich akcji jak przed wojną, bo by się to szybko skończyło...". To chyba dobrze, że szef ONR odżegnuje się od przemocy? Wcale jej nie potępia, tylko żałuje, że teraz nie pozwalają, ale w przyszłości, „jeśli dojdzie do ataku na miejsca kultu, to taka obrona będzie konieczna". I dodaje dwuznacznie, że „na chwilę obecną jest jednak inaczej". Myślę, że odcina się od przemocy także z powodu przewartościowania idei. Przecież w ogóle się nie odcina! Ja to odebrałem jednoznacznie jako odcięcie się od używania przemocy. Zna pan Mariana Kowalskiego, rzecznika ONR? Marian Kowalski jest charyzmatycznym szefem ochroniarzy w największej lubelskiej dyskotece i autentycznym trybunem ludowym. Ten wytatuowany, łysy, krępy dżentelmen, „charyzmatyczny szef ochroniarzy", mówi o zaprowadzaniu porządku twardą ręką. On to robi na co dzień w dyskotece Graffiti i nikt nie ma o to do niego pretensji. Gratuluję sojusznika. Pan jest rasistą? W najmniejszym stopniu. A Holocher ma z tym problem, gdy mówi, że czarnych by do ONR nie przyjął, bo ludzie o innym kolorze skóry nie pasują do narodu polskiego. Jego zdaniem to totalna abstrakcja, bo nikt taki się do ONR nie zgłosił. Może warto przeprowadzić test? Żydzi mają parszywe geny? ... (cisza) Przecież z biologicznego punktu widzenia geny nie mogą być parszywe. A pański sojusznik Jan Kobylański uważa, że mogą. To licentia poetica... ...O Jezu! ...Blisko 90-letniego doświadczonego działacza polonijnego. I kompana Artura Zawiszy. Oraz antykomunistycznych dyktatorów w Ameryce Południowej, za co ma u mnie plus. Ci dyktatorzy, jak Stroessner w Paragwaju, nie tylko zwalczali komunistów, ale chronili zbrodniarzy nazistowskich, choćby Mengelego. Wracając do Kobylańskiego, powiem tyle, że ja z wieloma kolegami z ruchu narodowego różnię się w sprawie oceny wydarzeń na Bliskim Wschodzie, byłem wiceprzewodniczącym polsko-izraelskiej grupy parlamentarnej i zawsze wyrażałem poparcie dla polityki Izraela ze względu na autentyczne zagrożenie terroryzmem arabskim. I nie przeszkadza panu jawny antysemityzm Kobylańskiego, z którym organizuje pan Marsz Niepodległości? Prawdziwym dramatem byłoby, gdyby potwierdziły się zarzuty „Gazety Wyborczej", że pan Kobylański był donosicielem gestapo. Tego nie potwierdzono, więc o to nie pytam, ale nawet jeśli nie donosił gestapo, to jego dzisiejsze poglądy wykluczają go z grona cywilizowanych ludzi. Ja nigdy nie widziałem na oczy Jana Kobylańskiego i pewnie go nie zobaczę, choć może szkoda. I to wszystko? Wypowiedzi Holochera, Kowalskiego, Kobylańskiego panu nie przeszkadzają? Gdybym uważał takie wypowiedzi za poprawne i bez zarzutu, to wyrażałbym się identycznie, a przecież tego nie robię. Bo pan chce być cywilizowaną twarzą ruchu zrzeszającego jawnych antysemitów nieodżegnujących się od przemocy. Owszem, istnieje zjawisko niesprawiedliwych wypowiedzi pod adresem Żydów, ale nie wszystko, co oni uznają za antysemickie, takie w istocie jest, choćby pojęcie żydokomuny. Istnieje w polskim życiu medialnym zjawisko histerii w niektórych tematach i nie chciałbym brać w tym udziału. Ostatnim przykładem takiej histerii anty-antysemickiej jest film „Pokłosie". Który pan oczywiście widział? Nie widziałem, ale słyszałem wystarczająco wiele opinii. I to panu wystarcza, by się kategorycznie wypowiadać? Oczywiście, jak w wielu innych wypadkach. Podziwu godna szczerość. Ale wracając do towarzyszy narodowców, to nie ma pan poczucia, że niebezpiecznie się bawi? Wciąga pan do polityki ludzi z marginesu i uruchamia bardzo niebezpieczne emocje, zupełnie jak RAŚ w Katowicach. Zupełnie nie mam takiego poczucia. Zwróćmy uwagę, że na przykład w tej rozmowie pojawił się wątek żydowski, który 11 listopada na ulicach Warszawy nie był obecny. Bo 11 listopada potrafiliście zamknąć im buzie. Nikt nikomu ust nie zamykał. Pije pan piwo? Tak i często. A dużo? Zdarza się. Po pięć naraz? Nawet sześć, ale zamawiam pojedynczo. A pańscy kompani zamawiają pięć piw jednym gestem. Do czego pan pije? To oni piją. I używają czegoś, co nazywają salutem rzymskim, a co wszystkim innym kojarzy się z nazizmem i gestem „Heil Hitler". W środowisku narodowym odbyła się na ten temat debata. Niektórzy koledzy odwoływali się do gestów polskich narodowców z lat 30., niemających nic wspólnego z niemieckim nazizmem. Wytłumaczyliśmy im, że po Hitlerze takie gesty są nieakceptowalne. Nie do każdego to dotarło. ONR w Brzegu zdelegalizowano, bo działacze w piaskowych koszulach i glanach składali wieńce heilując przy tym... A jednak składali wieńce pod pomnikami polskich patriotów. Więc mogą zachowywać się jak naziści? Oni tego tak nie interpretują, ale jest to sfera nieporozumień, więc zostali skutecznie skłonieni, by takich zachowań zaniechać. Mówi pan o ruchu narodowym jak o konfederacji autonomicznych bytów, ale 11 listopada padły inne zapowiedzi. Bo dziś tak rzeczywiście jest, ale właśnie jesteśmy przed debatą, ile ma być w tym rozproszenia, a ile centralizacji. Ja jestem zwolennikiem większej koordynacji działań. I wystawienia listy Zawiszy? To byłby fatalny pomysł. Dlaczego? Tak źle się pan kojarzy? Wodzowskie i scentralizowane partie Tuska czy Kaczyńskiego to puste korporacje. Już lepiej pod tym względem wygląda Polskie Stronnictwo Ludowe, jedyna realna partia polityczna w Polsce. Wszyscy się teraz do tego PSL łasicie: od PJN przez PiS po narodowców. Ja nie jestem agrarystą i nie chodzi mi o profil ideowy ludowców, a o autentycznie społeczny charakter ich partii. Chce pan scalić, koordynować Ruch Narodowy, by w perspektywie wystawić własną listę wyborczą? Niedawno pewien baaardzo inteligentny dziennikarz Superstacji spytał Roberta Winnickiego z Młodzieży Wszechpolskiej: „To wybory czy zamach stanu?", na co on odpowiedział, że ani jedno, ani drugie, tylko narodowy nacisk na władzę wzorem ruchu „Solidarności". Ja dodam, że tak, naszym celem jest odrodzenie narodowe. Jakie pan ma poglądy polityczne? Określam je jako konserwatywne. Zawsze się pan przyklejał do narodowców. Byłem członkiem ZChN, potem posłem PiS głosującym przeciwko akcesowi Polski do Unii Europejskiej w tamtym czasie, na tamtych warunkach i pod tamtym rządem, a w końcu byłem z Markiem Jurkiem w Prawicy Rzeczypospolitej. Dziś, szczęśliwie, jestem bezpartyjnym działaczem społecznym i przedsiębiorcą prywatnym. We wszystkich ostatnich wyborach głosowałem na Marka Jurka lub jego listę. To wersja dla ludzi o krótkiej pamięci. Dlaczego? Zapomniał pan o Libertas. Wtedy wystąpił pan przeciwko człowiekowi, którego był asystentem.... To był jednorazowy i ciekawy, acz całkowicie nieudany eksperyment. Inna rzecz, że Roman Giertych robił Libertas, by zaszkodzić PiS, a ja po to, by mocniej niż PiS krytykować Platformę. W 2010 roku poparł pan w końcu Jarosława Kaczyńskiego. 10 kwietnia stojąc przed Pałacem Prezydenckim wysłałem esemesa do Bielana, Kamińskiego i Kurskiego o treści „Jarosław Kaczyński na prezydenta". Nie wiedziałem wtedy, że adresuję go do niewłaściwych ludzi. Właściwych, w końcu robili Kaczyńskiemu kampanię. I chcieli w niej zmienić Kaczyńskiego w łże-Kaczyńskiego, czego skutek był mierny. Faktycznie, o mało nie wygrali wyborów. Najpierw głosowałem na Jurka, a w drugiej turze poparłem Kaczyńskiego, ale podkreślam, że dziś jestem bezpartyjny. To na kogo pan zagłosuje, skoro Prawica Rzeczypospolitej idzie z PiS, a panu do Kaczyńskiego daleko? To przedwczesne pytanie. Mogę powiedzieć, że dość często spotykam się z Markiem Jurkiem na tradycyjnej, łacińskiej mszy świętej i pamiętam Wielki Piątek, kiedy był tam on, Marian Piłka, szef Młodzieży Wszechpolskiej Robert Winnicki i ja, a przecież nie tworzymy jednej partii. Fascynująca historia, ale zupełnie nie na temat. Na kogo będzie pan głosował? Nie mogę wykluczyć, że jeszcze przed wyborami powstanie formacja narodowo-konserwatywna, która będzie dla mnie idealnym wyborem. Był pan przeciwnikiem wejścia do Unii. Coś się zmieniło? Gdyby nie komunizm, Polska zapewne byłaby wśród założycieli Unii Europejskiej i ten argument uznaję, natomiast dzisiejsza Unia jest ideologiczna i biurokratyczna. Więcej szkodzi, niż pomaga. Dlatego należy z niej wystąpić. Nie należy. Oj, źle pan życzy Polsce. Jeśli należymy do organizacji, która nam szkodzi, to powinniśmy z niej czym prędzej wiać. Nie, bo jeszcze bardziej zaszkodziłoby nam wystąpienie z Unii. Narazilibyśmy się na zemstę możnych tego świata, której nie przetrwalibyśmy. Dlatego należy zacisnąć zęby i trwać w Unii, starając się jednocześnie zmieniać ją na lepsze. Ten tragizm Polski, która tak czy owak ma gorzej, musi być dla pana przygnębiający. Na co dzień jestem człowiekiem raczej pogodnym. Bo pan nie wierzy w to, co mówi. Wierzę i to bardzo. Ani trochę. Pan uważa, że Unia wcale nie jest taka zła, ale dla zachowania wiarygodności musi przystroić się w kostium eurosceptyka. Wie pan, ja nie mam kompleksów i jestem Europejczykiem pełną gębą. 1 listopada spędziłem w Santiago de Compostella, wchodząc wraz z młodszą córką do katedry w ramach rodzinnej pielgrzymki i nie czuję się obco w żadnym kraju europejskim. Ale posiadanie poglądów eurosceptycznych nie daje w Polsce specjalnego napędu politycznego, bo większość Polaków jest zauroczona Unią. A raczej jej kasą. Zupełnie inaczej jest w Wielkiej Brytanii, tyle że Anglicy są dumni ze swego kraju, a Polacy swemu państwu nie ufają, są rozczarowani nim i wolą, by przyszedł komisarz z kasą. Mnie to martwi. Ale czy w tym przekonaniu Polaków nie ma czegoś z gorzkiego doświadczenia? Że lepszy biurokrata z Brukseli niż rodzimy cwaniak, który dogada się z Rychem i Zbychem? W tym opisie także jest coś z prawdy... Więc tak czy owak smutek i łzy. Nie, ja jestem radosny, a łzy stają mi w oczach podczas śpiewania „Roty" Marii Konopnickiej. Są to łzy wzruszenia. À propos Konopnickiej, badał pan jej seksualność? Pisałem na KUL magisterium z literatury polskiej przełomu XIX i XX wieku, o pisarzu historycznym Teodorze Jeske-Choińskim... Jednym z najbardziej antysemickich pisarzy swych czasów. ...Konserwatyście i cenionym wówczas autorze. Na seminarium zajmowałem się także Marią Konopnicką. Choćby pobieżna lektura opracowań, ale przede wszystkim głosy dyrektora Muzeum Marii Konopnickiej i prawnuczki poetki nie pozostawiają wątpliwości. Co miałaby powiedzieć prawnuczka? Że prababcia była lesbijką? No gdyby tak było, to czemu nie? Tylko, że tak nie było. A kto to są „pedały"? Istnieje takie slangowe określenie osób, które w istocie są pederastami. Jakoś to trzeba nazwać, tak? Homoseksualizm to błędne określenie, bo zakłada równoległość do heteroseksualizmu, a pedał ma znamiona obraźliwości. Więc pederasta jest najlepszy, choć brzmi nieco medycznie. Pan ma wykształcenie medyczne? Nie, mam tylko ciocię aptekarkę. I na tej podstawie twierdzi pan, że pederasta jest określeniem właściwym, a homoseksualista niewłaściwym? Termin „homoseksualizm" zakłada, że to coś równoprawnego z heteroseksualizmem, a to w mojej ocenie moralnej, a do jej formułowania nie trzeba mieć wykształcenia medycznego, jest głęboko niewłaściwe. Kościół katolicki uznaje, że skłonności homoseksualne nie są niczym złym, tylko ich przejawy są naganne. Cytuje pan niemal dosłownie „Katechizm Kościoła katolickiego" i nie odrzucam tej kwalifikacji. Skoro nie jest to niczym złym, to czemu pan tego nie potrafi powiedzieć? Skłonność homoseksualna jako taka jest neutralna, podobnie jak skłonność do ospałości, ale jej przejawianie jest świadomym i zdeprawowanym wyborem. Homoseksualiści to ludzie zdeprawowani? Mówię o czynach, a nie o ludziach. Ci, którzy się nim oddają, to ludzie zdeprawowani? Hm, nie poruszyłbym tego tematu, ale skoro pan pyta, to nie mogę zaprzeczyć, że pederaści to ludzie zdeprawowani albo dokładniej ludzie oddający się zdeprawowanym praktykom. Powiedział pan, że słowo „pedał" jest obraźliwe, a jednocześnie przyklasnął szefowi Młodzieży Wszechpolskiej mówiącemu o „zmieceniu republiki Okrągłego Stołu, co przerazi lewaków i pedałów". To słowa użyte, co przypominam, na wiecu. Pytanie, jak w debacie określać agresywne środowiska pederastyczne? Kogo? A gresywne środowiska pederastyczne, które organizują parady (i to jest wersja soft) lub zastraszają osoby je krytykujące – i to jest już wersja hard. A jakby pan był w Sejmie, to jakby się zachował spotykając Roberta Biedronia? Odpowiedź zawrę w jednym słowie: uprzejmie. A widząc Annę Grodzką? Równie uprzejmie, choć z jeszcze większym zdumieniem. Podałby im pan rękę? Podawałem ją Krystianowi Legierskiemu i dalszych komentarzy nie będzie. Mam wrażenie, że gra pan nieswoją rolę. Swoją do szpiku kości. Pan jest prywatnie grzecznym, statecznym mieszczaninem, a obraca się w dość ryzykownym towarzystwie. Każde środowisko polityczne jest ryzykowne. Narodowcy to towarzystwo podwyższonego ryzyka. Jest ryzyko, jest zabawa... (śmiech) Artur Zawisza ukończył studia na KUL. W latach 1997–1999 był dyrektorem gabinetu politycznego szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Wiesława Walendziaka. W latach 1998–2000 – sekretarz generalny ZChN. W 2001 r. przeszedł z ZChN do Przymierza Prawicy, które rychło zjednoczyło się z PiS. Poseł na Sejm IV i V kadencji. 19 kwietnia 2007 r. zadeklarował odejście z Prawa i Sprawiedliwości. W marcu 2009 r. został wiceprezesem partii Libertas Polska, kandydował z jej ramienia (bezskutecznie) do PE. Jest członkiem Klubu Monarchistycznego i Ligi Narodowo-Konserwatywnej oraz wiceprezesem Związku Żołnierzy NSZ. Bluza wykonana przez polskiego producenta odzieży dla kibiców - Extreme Adrenaline. Podczas projektowania oraz wykonania produktu zadbano o najdrobniejsze detale. Nadruk na bluzie wykonany został przy pomocy sitodruku. Jest bardzo trwały i nie ulega zniszczeniu podczas użytkowania. Produkt należy prać w temperaturze nie przekraczającej 40 stopni, pozwoli to zdecydowanie dłużej zachować trałość nadruku. Rękawy oraz dół bluzy zakończone zostały ściągaczami koloru czarnego. Bluza od podstaw uszyta została w Polsce. Gramatura bluzy: 340 g/mMateriał: 100% bawełnaKolor: czarny ODBIÓR W PUNKCIE: Poczta Polska, Żabka, Ruch, Orlen i inne - przedpłata - 8,99 zł POCZTA POLSKA: - przedpłata - 12 zł - pobranie (płatność przy odbiorze) - 16 zł KURIER GLS: - przedpłata - 12 zł - pobranie (płatność przy odbiorze) - 16 zł PACZKOMAT: - przedpłata - 12 zł Możliwość wysłki zagranicznej, szczegółowe informacje: ZAGRANICA Darmowa dostawa już od 250 zł! Uwaga! Darmowa dostawa prowadzona jest tylko na terenie Polski i nie dotyczy worków bokserskich, w ich przypadku obowiązuje specjalny cennik, zależny od wagi i gabarytu. Dostępne formy płatności: Płatność za pobraniem - zapłacisz przy odbiorze kurierowi, listonoszowi lub w urzędzie pocztowym. Wybierając formę płatności za pobraniem możesz również zdecydować się na dostawę przesyłką kurierską. Przelew klasyczny - przy wyborze tej formy płatności po złożeniu zamówienia na konto klienta przyjedzie e-mail z numerem konta oraz danymi do przelewu. Zamówienie można również opłacić w formie przelewu w twoim banku lub dowolnym urzędzie pocztowym. Przelewy24 (błyskawiczny przelew online, karta kredytowa) - to bezpieczna i zarazem najwygodnjesza forma płatności poprzez szybki przelew internetowy oraz możliwość płacenia kartą kredytową z większości polskich banków. Koszulka Extreme Adrenaline - "Jest Ryzyko Jest Zabawa"Koszulka uliczna Jest Ryzyko Jest Zabawa wykonana przez polskiego producenta odzieży dla kibiców - Extreme Adrenaline. Idealna pozycja dla wszystkich miłośników życia przepełnionego adrenaliną! Podczas projektowania oraz wykonania koszulki męskiej zadbano o jej najdrobniejsze detale. Nadruk na koszulce streetwear wykonany został przy pomocy sitodruku. Jest bardzo trwały i nie ulega zniszczeniu podczas użytkowania. Produkt należy prać w temperaturze nie przekraczającej 40 stopni, pozwoli to zdecydowanie dłużej zachować trwałość bawełnaGramatura:210 g/mTechnika nadruku:sitodruk Nikt jeszcze nie napisał recenzji do tego produktu. Bądź pierwszy i napisz recenzję. Tylko zarejestrowani klienci mogą pisać recenzje do produktów. Jeżeli posiadasz konto w naszym sklepie zaloguj się na nie, jeżeli nie załóż bezpłatne konto i napisz recenzję. Wiadomości Wiele razy zdarza się, że bliska osoba nie dotrzymuje obietnicy, czasami najlepszy przyjaciel zamienia się w osobę niemal obcą. Często myślimy, że ta osoba jest godna zaufania, ale po czasie okazuje się, ze jednak pomyliliśmy się. Wiele razy zdarza się, że bliska osoba nie dotrzymuje obietnicy, czasami najlepszy przyjaciel zamienia się w osobę niemal obcą. Często myślimy, że ta osoba jest godna zaufania, ale po czasie okazuje się, ze jednak pomyliliśmy się. Komu więc warto zaufać? Możliwe, że na to pytanie przynajmniej częściowo pomoże odpowiedzieć wizyta na spotkaniu „Jest ryzyko jest zabawa”. Organizuje je w piątek 22 czerwca o godz. 19 w kościele św. Jadwigi Królowej w Płocku młodzież z grupy „W Drodze” Łączy ich jedno – przekonanie, że nie można wędrować po ścieżkach swojego życia bez Boga, który jako jedyny jest nam wstanie zapewnić prawdziwe szczęście na ziemi i bezkresną radość z przebywania w niebie. Gośćmi spotkania będą Patrycja Malinowska i ks. Paweł Waruszewski. Ostatnie spotkanie przed wakacyjną przerwą dotyczyć będzie Miłosierdzia Bożego. Czy warto zaryzykować i zaufać Bogu? Jeśli chcesz się przekonać, po prostu przyjdź. Ks. Paweł Waruszewski pracuje w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, opowie o tym, czy ryzyko się opłaca. Patrycja Malinowska to tegoroczna maturzystka, również biorąca czynny udział w zajęciach „W Drodze”. - Patrycja przedstawi spojrzenie na świat i Boga z punktu widzenia osoby niewidomej. Opowie o życiowych doświadczeniach, spotkaniu z Ojcem Świętym Janem Pawłem II - naszym duchowym przewodnikiem spotkań „W Drodze” - mówi Konrad Maciejewski z grupy prasowej spotkań „W Drodze”. Marcus MIller jeden z nielicznych jazzmanów, za którym fani potrafią podróżować niemal jak gruppies za gwiazdami rocka. Namaszczony przez MIlesa, wirtuoz gitary basowej, multiinstrumentalista i rasowy showman dziś obchodzi 56 urodziny. Przez ponad piętnaście lat byłeś jednym z najbardziej rozchwytywanych muzyków sesyjnych, miałeś okazję podpatrywać największe legendy jazzu. Teraz role się odwróciły i sam nagle stałeś się ‘mistrzem’ do którego po rady udają się młodzi adepci. Twój zespół składa się z młodych muzyków a średnia wieku oscyluje wokół 20 lat. Jak czujesz się na drugim końcu liny? Marcus Miller: Granie z tymi młodymi ludźmi jest dla mnie bardzo inspirujące. Są niezwykle utalentowani. Sprawiają, że nie czuję się zbyt staro i czasami zapominam, że podpatrują mnie i studiują. Czasem słyszę jak powtarzają coś, czego nauczyli się ode mnie. Nawet rzeczy nie związane z muzyką! Cieszę się, ponieważ to znaczy, że zwracają uwagę na to, co do nich mówię. Więc staram się dawać dobry przykład. To zabawne – gdy opowiadam jakąś historię o Milesie albo Dizzym Gillespiem, widzę jak robią im się wielkie oczy; pochłaniają te historie. Zrobiłeś sobie małą przerwę między albumami. Musieliśmy troszkę poczekać na twoją nową płytę. Potrzebowałeś czasu, żeby ograć młody zespół? To ja potrzebowałem czasu, nie oni. Jakieś cztery lata temu, postanowiłem, że chciałbym spróbować czegoś innego; pójść w nieco innym kierunku. Więc stawiałem się w różnych dziwnych, nietypowych dla mnie, sytuacjach – nagrałem „A Night in Monte Carlo” z Monaco Philharmonic Orcherstra, płytę „Thunder” ze Stanleyem Clarkiem i Victorem Wootenem, „Tutu Revisited”, gdzie wróciłem do kompozycji, które napisałem dla Milesa. Pracowałem też z Herbiem Hancockiem i Waynem Shorterem zeszłego lata – zagraliśmy „Tribute To Miles” by uczcić dwudziestą rocznicę jego śmierci. Te wszystkie projekty dały mi siłę i inspirację do pracy nad nowym albumem, „Renaissance”. Naprawdę mam wrażenie, że na tej płycie słychać jak zmieniła się moja perspektywa i sposób widzenia muzyki. Grałeś z niesamowitą ilością różnorodnych artystów reprezentujących bardzo odmienne style. Z jednej strony Davis i Shorter, z drugiej Michael Jackson i Mariah Carey; od jazzu przez funk po Rn’B. Masz swoich faworytów? Uwielbiam wszystkie rodzaje muzyki. Nie dokonuję rozróżnień między nimi. Może dlatego, że wychowując się w Nowym Jorku byłem wystawiony od dziecka na tak wiele rodzajów muzyki. Moja osobista playlista również jest bardzo różnorodna: Miles i Coltrane z lat 50., D'Angelo, Mos Def, J Dilla, Djavan, Aretha, Paul Chambers, Luther Vandross, Brand X, Sly and the Family Stone, Radiohead, James Brown, Earth Wind and Fire, Outcast... Jak bardzo musisz dostosowywać się do artysty z którym współpracujesz? Jak wiele zmieniasz w swojej grze gdy występujesz z muzykami spoza jazzowego środowiska? Czasami muszę się troszkę hamować się gdy gram z nie-jazzowym muzykiem. Po to, żebym grał wyłącznie to, co jest absolutnie niezbędne by muzyka brzmiała dobrze. To nie jest wcale łatwe. Widziałem już mnóstwo jazzowych muzyków, którzy znajdując się w nie-jazzowych sytuacjach, kompletnie tracili głowę. Nie mogli zdecydować, co grać! Tak się dzieje na przykład w przypadku reggae. Jako basista, musisz znaleźć odpowiednią linię do zagrania, ponieważ będziesz musiał ją grać przez cały utwór. Musi być więc idealna, bo nie wolno ci jej potem zmienić. Jeśli ją zmienisz, zburzysz nastrój i cała kompozycja się rozleci. Branford Marsalis powiedział, że nie dostrzega w popkulturze niczego szczególnie dobrego. On grał ze Stingiem, ty z Eltonem Johnem i Michaelem Jacksonem. Jakie jest twoje zdanie? Widzisz w popie coś ciekawego? Aretha Franklin, Luther Vandross, Stevie Wonder, Sly and the Family Stone, Prince, Sting, D'Angelo, Massive Attack, Whitney Houston, Mos-Def, Q-Tip – oni wszyscy byli dla mnie wielką inspiracją i pozostaję im dozgonnie wdzięczny. Tak jak w każdym rodzaju muzyki – jest dobry pop i jest zły pop. Ponieważ znacznie łatwiej jest zostać artystą popowym niż jazzowym, w świecie popu jest znacznie więcej oszustów i marnych muzyków niż w innych, gdzie o „kartę wstępu” znacznie trudniej. Choć z drugiej strony, jest całe mnóstwo jazzmanów, którzy opanowali technikę i zdali swoje egzaminy na piątkę, a i tak nie potrafią zagrać niczego ciekawego. Choć wychowywałeś się w muzycznej rodzinie, sporo czasu zajęło ci zainteresowanie się jazzem. Opowiadałeś, że dopiero kolega ze szkoły otworzył ci oczy na tę muzykę. Mówiłeś: „To optymalna muzyka do grania”. Czy po ogrywaniu się właściwie w każdym stylu, nadal tak uważasz? Uważam, że do muzyki jazzowej jest najbardziej wymagający „egzamin wstępny”. Jazz wymaga od muzyka bardzo wiele. Musi mieć nienaganną technikę, wyraziste brzmienia, znakomite wyczucie czasu i jeszcze szeroką wiedzę z dziedziny historii. Musi również mieć pomysł na przyszłość, umieć improwizować na wysokim poziomie, co oznacza, że wymaga się od niego, by wiedział co zagrać i jak to zagrać. Musi podejmować właściwe decyzje w mgnieniu oka. Czy gra z wielkimi muzykami dawała ci pewność, że twoje kompozycje są wartościowe, skoro oni je akceptują? Czy dziś jesteś pewny swoich wyborów? Jako młody muzyk nabrałem ogromnej pewności siebie. Dostawałem „zielone światło” od Milesa, McCoya Tynera czy George’a Bensona. To buduje. Mimo to, zawsze pozostaje uczucie niepewności. Staram się ciągle rozwijać i próbować nowych rzeczy, więc stale podejmuje ryzyko. Nie mam pewności, co do efektu. Próbuję grać rzeczy, których wcześniej nikt nie grał – czasami wychodzi, czasami nie. Ale sam proces szukania sprawia mi ogromną przyjemność. Uczy pokory i cierpliwości. Jak wielką rolę w jazzie odgrywa ryzyko? Ogromną, jeśli jest się pewnym typem muzyka. Są muzycy, którzy grają w starym stylu, jak z lat 50. czy 60. W takim wypadku, całe ryzyko zostało już podjęte przez ojców-założycieli. Oni nie mogli być pewno reakcji publiczności na ich nowatorskie idee. Dziś, muzycy grający w takim stylu, raczej świętują ryzyko, podjęte niegdyś, niż sami ryzykują. To coraz bardziej przypomina muzykę klasyczną. Nadal jest obecny pewien element ryzyka, jednak to zupełnie inny rodzaj podejmowania wyzwań niż to, co robił Miles czy co robią Herbie i Wayne. Oni stale wystawiają siebie i swoich słuchaczy na nowe doświadczenia. Miałeś jakiś mistrzów basowych, którzy cię inspirowali? Twoja gra nie przypomina Paula Chambersa czy Charlesa Mingusa. Oni obaj byli dla mnie bardzo ważni, wiele mi dali. Inspirował mnie ich dobór nut i sposób w jaki decydowali o brzmieniu całego zespołu. W przypadku Mingusa wszystko spoczywało na jego barkach. Potrafię zagrać tak jak oni, ale zdecydowanie wolałem przejąć od nich pewne rzeczy i przerobić je w coś mojego własnego. Jak ważna jest dla ciebie muzyka w filmie? Wierzę, że muzyka potrafi powiedzieć o bohaterach więcej niż słowa. Ścieżka dźwiękowa jest kluczowa. To uczuciowy przewodnik po filmie. Mówi widzowi kogo ma lubić a kogo nie, kiedy się bać a kiedy cieszyć. Ktoś kto oglądał kiedyś film bez dźwięku rozumie, jak dziwne to doświadczenie. Masz już pomysł na kolejny projekt czy wolałbyś odpocząć i pograć w koszykówkę? Chciałbym robić jedno i drugie. Relaks jest bardzo ważny ponieważ daje umysłowi odpocząć i nabrać siły do pracy. A ja wciąż czuję potrzebę pracowania. To dla mnie jak oddychanie. Marcus Miller wystąpi ze swoim zespołem w Warszawie na aż dwóch koncertach - 25 i 26 maja w Klubie Palladium! Polecamy!

jest ryzyko jest zabawa